„Polnische und rusische Banditen” – cz. V

ES.Ukoronowaniem działalności sadowieńskiego podziemia stał się rok 1944.

Był to czas nieuchronnego i sprawiedliwego wyroku historii na naszej ziemi, w którym znienawidzony ciemiężca ludów Europy cofał się gnieciony lawiną zwycięskich wojsk radzieckich i polskich ku swemu legowisku w Berlinie, z którego przed 5-ciu laty rozpoczął barbarzyński swój pochód przeciw wolności ludów. Zbliżający się gwałtownie front wschodni, znaczony łunami pożarów i grzmotem dział zmobilizował członków sadowieńskiego podziemia, którzy zgodnie z tajnym rozkazem dowództwa w tzw. akcji „Burza”. Wydobyte w Jeglu z dobrze zamaskowanych kryjówek ukrytą broń i amunicję i sformowany wg porządku wojskowego oddział w sile około 600 ludzi wymaszerował w m-cu lipcu przeciw wrogowi do lasów miedzyńskich. Punktem zbornym dla wszystkich oddziałów były najpierw lasy koło Ugoszczy. Zgodnie z tajnym rozkazem dowództwa grupy operacyjnej powiatu węgrowskiego dowódcą tej grupy został „Poraj”.

Po wielu latach niecierpliwego oczekiwania przyszedł czas, w którym niejeden wyrwany z domowych pieleszy miał teraz powąchać prochu i zażyć emocji walki ze znienawidzonym wrogiem.

Pierwsze dni leśnego, partyzanckiego życia upłynęły pod znakiem czynności organizacyjnych jak: podziału na grupy drużyny, plutony, przygotowania broni, umundurowania, oznakowania itp. Mimo, że istniała tu ogromna różnorodność w ekwipunku poszczególnych partyzantów, to jakby na pokrycie tych niedoborów panował w oddziale optymistyczny i pełen zapału bojowego duch wojskowy, który podkreślał i podnosił wartość bojową uczestników. Umundurowanie oddziału Poraja było różne – wojskowo-cywilne. Wszystkich natomiast obowiązywało noszenie orła na czapce ze znakiem kotwicy i biało-czerwona opaska na lewym rękawie z literami WP (Wojsko Polskie). Życie miało charakter obozowy z kuchnią polową (z r. 1939), której znakomitym i chwalonym przez wszystkich kucharzem był Stanisław Kotowski. Podczas dnia prowadzono ćwiczenia we władaniu bronią i w zakresie taktyki bojowej. Cały obóz ta we dnie, jak i w nocy otoczony był gęsto rozstawionymi strażami, pod opieką których strudzeni partyzanci spali na prymitywnych leżach uczynionych z chrustu i gałęzi pod przykryciem płaszczy, marynarek lub mundurów.

W pierwszej dekadzie sierpnia nastąpiło pierwsze oczekiwane z niecierpliwością starcie z wrogiem. Wynikło ono nie z normalnej operacji frontowej, lecz spowodowane zostało nieprzewidzianym spotkaniem z Wehrmachtem niemieckim. Oto rusznikarz oddziału nie mógłszy się uporać z naprawą kilku sztuk broni, z braku odpowiednich narzędzi zmuszony był wraz z kilku żołnierzami udać się do pobliskiego tartaku, w którym była kuźnia i zaopatrzony w narzędzia warsztat. Podczas prac naprawczych niespodziewanie pojawił się przy tartaku niemiecki samochód z żołnierzami i oficerem. W tak krytycznej dla partyzantów chwili wywiązała się niespodziewana obustronna strzelanina, podczas której zabity został major niemiecki. Reszta wylęknionych żołdaków hitlerowskich pierzchła w popłochu zostawiając samochód, czapki i broń. Ta krótka i niespodziewana walka uwieńczona zwycięstwem partyzantów polskich pociągnęła za sobą pierwszą ofiarę. Podczas tej strzelaniny został śmiertelnie ranny plutonowy powstańczego oddziału, który po przewiezieniu do zgrupowania w lesie wkrótce zmarł i został pochowany z należnymi honorami wojskowymi pod dębem leśnym. Zdobyty samochód niemiecki zakonspirowano w zaroślach leśnych.

Nie przewidziana planem operacyjnym walka spowodowała wkrótce najazd samochodami ciężarowymi ponad 120 Niemców, którzy niezwłocznie otworzyli ogień po stanowiskach dobrze zamaskowanych partyzantów polskich. Wywiązała się zażarta i nieubłagana walka, w której zginęło ponad 30 hitlerowców. Reszta widząc beznadziejność swego położenia, ogarnięta strachem pierzchła uprowadzając ze sobą rannych towarzyszy, pozostawiając wiele sprzętu wojskowego, który stał się łupem partyzantów. Strat w ludziach po stronie polskiej nie było.

Po tej drugiej zwycięskiej walce dowódca Poraj zarządził natychmiastową zmianę miejsca postoju, która w największym porządku i ładzie trwała od zmierzchu do godziny 1 w nocy. W nowym miejscu, zamiast oczekiwanej kolacji, spotkał utrudzonych partyzantów alarm, ponieważ na podstawie komunikatu łączników oddział nasz dostał się w okrążenie niemieckie napierające niemal ze wszech stron uzbrojonym wojskiem wspieranym przez czołgi. Sytuacja niespodziewanie stała się wręcz tragiczna i należało bez zwłoki, zostawiając dobytek, kuchnię, krowy i konie, przebijać się przez zwarty pierścień wojsk hitlerowskich. Przedarcie przez niemiecki kordon powiodło się i grupa polska dotarła w bezpieczne miejsce w okolicy Miedznej. Stamtąd po trudach wędrówki, zgrupowanie, po stracie części dobytku, dotarło do Lipek – Podborza. Dla zmylenia śladów oddział zmuszony był omijać drogi i skupiska ludzkie przedzierając się przez zarośla, lasy i pola. Ze względu na pobliską obecność Niemców trzeba było znów zmienić miejsce postoju i przedrzeć się w inne, bezpieczniejsze miejsce. Na drodze pochodu stanęła rzeczka Ugoszcz, przez którą przebycie ludzi nie stanowiło większej trudności, natomiast do przerzucenia taborów i innego dobytku należało zbudować most. Zadanie to zostało powierzone inż. Poznańskiemu i saperowi Oddziału Wincentemu Kawickiemu. Po kilkugodzinnej pracy zbudowano doskonały most wykonany tak, że nie słychać było na nim dudnienia wozów, ani żadnego hałasu.

Drugiego dnia po południu partyzanckie czujki znów doniosły o pobliskiej obecności Niemców, którzy jak z tego widać bezustannie tropili polski oddział. Trudno im widocznie było pogodzić się z dotychczasowymi stratami tak w ludziach, jak i sprzęcie, dążąc ze wszech miar do likwidacji „polnischen Banditen”.

Nastąpiło ponowne starcie z Niemcami w okolicy Lipek, w którym strat po stronie polskiej nie było żadnych, natomiast dzielni chłopcy polscy pojmali żywcem 2 Niemców, ranili trzech i 2 zabili. Przebieg tej całej operacji, która stała się kolejnym zwycięstwem partyzantki, był wg relacji jej uczestnika następujący. Członek oddziału Eugeniusz Chełchowski (pseud. „Hucuł”) wyznaczony został tego dnia do udziału w patrolu mającego za zadanie rozpoznanie przedpola dzielącego batalion polski od zgrupowań niemieckich. Podczas przeczesywania terenu został on zaskoczony przez konny oddział niemiecki z czego wywiązała się natychmiast obustronna strzelanina. „Hucuł” zmusił Niemców do wycofania się, przy czym korzystając z dezorientacji jednego z nich, wziął go do niewoli. Schwytany Niemiec ściągnięty pod groźbą broni z konia, potulnie wzniósłszy na rozkaz ręce do góry, błagał przelęknionym wzrokiem i bełkotliwym szprechaniem o darowanie mu życia. W jednej chwili oddział Poraja zdobył cenny, żywy nabytek, dzięki któremu można było zasięgnąć informacji o ruchach i zadaniach wojsk niemieckich znajdujących się w pobliżu. Jeniec został przesłuchany przez Poraja, z którego dowiedział się o przygotowaniu przez Niemców otoczenia batalionu Poraja oraz o ilości liczebnej sił niemieckich, wyposażeniu itp. Na skutek zeznań Niemca Poraj zarządził przegrupowanie oddziału w inne miejsce, co okazało się ze względów taktycznych b. celowe, ponieważ po niespełna godzinie od chwili opuszczenia starego miejsca Niemcy położyli na niego gwałtowny ogień artyleryjski, który nie uczynił naszym najmniejszej krzywdy. Pojmany w niewolę Niemiec został przez „Hucuła” odprowadzony, przy czym od Poraja otrzymał polecenie przekazania swoim zwierzchnikom następującego zalecenia: „idź i powiedz swemu dowódcy, że las należy do polskich partyzantów, którzy będą go bronić i w każdej chwili gotowi są odeprzeć każdy atak”-. Drugiego pojmanego w niewolę Niemca również puszczono wolno do swoich.

Po tych wydarzeniach oddział Poraja zlokalizował się w rejonie lasów w Tabołach między Mrozową Wolą a Kołodziążem. Niemcy nie próbowali już organizować spotkań z partyzantami, którzy rozpoczęli z kolei akcję dywersyjną polegającą na niszczeniu niemieckich kabli telefonicznych, dzięki czemu Niemcy tracąc łączność gubili się w swych zamierzeniach taktycznych ulegając wkrótce całkowitej dezorientacji. To dopomogło do szybszego zbliżenia się frontu radzieckiego i wypchnięcia Niemców poza linię kolejową między Prostynią a Sadownem. Wkrótce komendant Poraj wydał rozkaz przejścia przez linię frontu i dołączenia do wojsk radzieckich. Spotkanie nastąpiło w lesie na dukcie, podczas którego dowódca radziecki podziękował polskim partyzantom za udział w walce z wspólnym wrogiem, po czym odbył się wspólny posiłek żołnierzy radzieckich i polskich.

Tak oto zakończyła się prawie 5-letnia batalia sadowieńskiego podziemia pod dowództwem komendanta Poraja. Przez cały okres okupacji aż do chwili jej dogasania człowiek ten wierny idei wyzwolenia Ojczyzny, nie opuścił naszego terenu nawet w chwilach dla niego najcięższych. Przez niemal 5 lat w warunkach o najróżniejszym stopniu trudności, trwał uparcie w powierzonym Mu zadaniu, z którego do ostatniej chwili wywiązał się z należytym żołnierskim honorem. Przykład tego człowieka emanował na podwładnych Mu żołnierzy, którzy w osobie swego komendanta widzieli wzór i przykład ofiarnej służby partyzanckiej, oraz całkowitego oddania się służbie dla Ojczyzny. Wysoki patriotyzm, głębokie umiłowanie gnębionego przez zaborcę kraju oraz nienawiść do wroga, który zabrał narodowi wolność, uczyniły zeń człowieka – Polaka, który ponad szczęście własne i swojej rodziny postawił wartość idei walki z zaborcą aż do całkowitego i ostatecznego zwycięstwa. Ponieważ człowiek ten w najtrudniejszych chwilach swego życia związał się niepodzielnie z losami naszego regionu w dobie okupacji, za co winniśmy Mu wielką wdzięczność.

Źródło: SADOWIEŃSKIE OBRAZY – Zebrane wspomnienia z dawnego i bliższego życia Sadownego i okolic, Edward Sówka – SADOWNE 1970