Słoneczna wędrówka…
…z historią w tle.
Kolejny 6. już marsz nordic walking był wędrówką trasą tak ciekawą, że „jak w pigułce” obejrzeliśmy charakterystyczne dla naszej Gminy krajobrazy, a nadto tak „po drodze” odwiedziliśmy miejsca, których niezwykłe dzieje wypada ocalić od zapomnienia.
Ruszyliśmy spod GOK-u w prawo ul. Kościuszki i ostrożnie przecięliśmy trasę nr 50, by prostą, długą drogą prowadzącą do Wilczogąb dojść do skrzyżowania w Sojkówku. Znikomy ruch pojazdów pozwalał na rozglądanie się za przedwiosennymi jeszcze krajobrazami, a bezchmurne niebo i ostre, ciepłe już słoneczko stanowiły przyjemne tło dla pojawiających się widoków. Po przylegających do trasy 50 kępach olszyn szybko weszliśmy w duże połacie łąk i pól, które z lewej ograniczały oddalające się zabudowania ul. Wiejskiej, a z prawej „Pruskiej Kępy” i Sojkówka.
Na trzecim kilometrze trasy, przed sójkowskim borkiem i kapliczką z figurą Jezusa, skręciliśmy w prawo ku Płatkownicy. Kolejna „prostka” i kompletny brak ruchu drogowego sprzyjały rozmowom, które coraz bardziej zmierzały ku niezwykłej historii mijanych terenów. Nie doszliśmy do pozostałości cmentarza ewangelickiego w Sojkówku, nie zatrzymaliśmy się przy wyniosłej kapliczce, co 150 lat temu była pomnikiem wdzięczności dla Cara, nie wspomnieliśmy, że Sojkówek to dawne „Zajezierze”, ale to celowe „zaniedbania”, bo te miejsca „zaczekają” na odwiedziny w czasie kolejnej wędrówki.
Dziś szybko zmierzaliśmy ku borkowi w Płatkownicy. Jego południową granicę osiągnęliśmy po przejściu niemal 4. km. Przed nim mogliśmy obejrzeć z mostków czyste wody Bojewki, Nowej Treblinki i Wilączy, a w dalszej części trasy pokonaliśmy ponownie te rzeczki mostkami przecinającymi je bardziej na północ. A w borku skręciliśmy (4. km) z asfaltu w stary trakt, co wiódł do młyna w Płatkownicy. Tu wszystkich zachwycił zwarty, sosnowy bór, co na piaszczystej glebie rośnie od wieków. I mimo, że wiekowych drzew niemal tu już prawie nie ma, to lekko kręty leśny dukt ma tu swój „klimat”, bo drzewa mają osobliwe, poskręcane często pnie i konary, pobocza piaszczystej drogi porastają mchy, a dalej widać i jagodniaki zakrzaczone miejsca, a nawet niewielkie pagórki.
Tak doszliśmy (4,5 km) do ruin ewangelickiego cmentarza w Płatkownicy. Z trudem odnaleźliśmy jego główną, centralną aleję, a z jeszcze większym trudem dało się zauważyć dziesiątki nagrobków, z których pozostały jedynie pochylone, z rzadka tylko czytelne tablice i słupki wytyczające miejsca pochówku. To miejsce wiecznego spoczynku kilku pokoleń niemieckich sąsiadów naszych prapradziadków. Od początków XIX w. do jesieni 1939 r. wrastali w tę ziemię i byli dobrymi sąsiadami dla osiadłych tu od wieków naszych przodków. Zostali osiedleni na najgorszych jej częściach, których od wieków nikt nie chciał zagospodarować. Z tej ziemi wypędził ich Hitler, a teraz my nawet nie potrafimy uszanować i zachować resztek materialnych śladów ich pobytu. Bo obie nekropolie (tą w Płatkownicy i tą w Sojkówku) porasta las, nagrobki ograbiono z metalowych krzyży i łańcuchów, a nawet część betonowych tablic podobno wtopiono w fundamenty budynków gospodarczych. Stare cmentarze nie są w żaden sposób oznakowane i dziś też idąc pobliską drogą minęlibyśmy i to miejsce. Jednak to tu postanowiliśmy na chwilę zatrzymać wędrówkę i zastanowić się nad dziwnymi kolejami losu mieszkańców naszej ziemi.
Idąc dalej – z cmentarza w prawo – zaraz weszliśmy na polanę, gdzie przed obecnym budynkiem starej szkoły stała piękna, wyniosła Kircha – dawne centrum wsi. Jeszcze kilkaset metrów przez borek i podejście pod nasyp trasy nr 50. Trasę ostrożnie przecięliśmy i podążyliśmy na północ, nową asfaltową nawierzchnią, co biegła wśród luźnej zabudowy tej części Płatkownicy.
Wśród rozproszonych, wiejskich, zadbanych posesji mogliśmy podziwiać kilka olbrzymich dębów szypułkowych, co teraz, na przedwiośniu, wyglądały szczególnie osobliwie. Z szerokich pni ku błękitnemu niebu wyciągały potężne, pozbawione liści, za to mające dziesiątki rozgałęzień konary. Na ok. 6,4 km trasy czekał nas ostry skręt w prawo (na południe) i kilkusetmetrowy odcinek żwirówki, dalej nieco dłuższa asfaltowa „prostka”, z której skręciliśmy (ok. 7,7 km.) w prawo, ku widocznej kępie drzew i zarośli. Wspomnienia o ewangelickim Kościele w Sadolesiu, przy którym początkowo był niewielki cmentarzyk, który w tym miejscu jeszcze 100 lat temu stał, zakłócił widok wysypywanych do przydrożnych dołów kup różnorodnych śmieci.
Jest jeszcze w naszej Gminie co najmniej kilka tak wstydliwych miejsc. Ale to jest szczególnie wstydliwe. Część z nas nie potrafi swoje śmieci posegregować, spakować w znakowane worki i co dwa tygodnie wystawić przed posesje. Pewnie wygodniej jest raz na kilka miesięcy, bądź po remoncie, wrzucić wszystko na wóz, przyczepkę i wywieźć do lasu, wyrzucić na pobocze drogi, czy w jakiś dołek na nieużytkach. Ale tu, w Sadolesiu, kupy śmieci leżą na terenie, co dla innych był miejscem uświęconym. Tak to „w beczce miodu”, jaką dzisiejsza wędrówka dla nas była, znalazła się kolejna „łyżka dziegciu”. Minąwszy zaśmiecone miejsca ponownie weszliśmy na asfaltową drogę w prawo i zaraz lekko w lewo ku widocznym wieżom sadowieńskiego Kościoła.
Jednak dzisiejszą wędrówkę postanowiliśmy jeszcze urozmaicić skręcając przed mostkiem nad Bojewką w lewo. Tu słabą, gruntową dróżką podążyliśmy nad brzegiem rzeczki ku widocznej ścianie Jegla. Minęliśmy z lewej „Łysą Górkę”, przed którą kilka letniskowych działek, a z prawej za wartkim, pobłyskującym wesoło w jaskrawym słońcu nurtem Bojewki podziwialiśmy wyniosłość naszego Cmentarza, panoramę zabudowań Sadownego, z górującą nad nimi sylwetką Kościoła. Szybko doszliśmy do ul. E. Grzymały (niedawno jeszcze Cz. Wycecha), a z niej przez kolejny dziś mostek nad rzeczką weszliśmy w zwartą zabudowę ulic: Strażackiej, Armii Krajowej i T. Kościuszki, by po ponad 12. km i ponad 2. h dojść do GOK-u, co przecież stoi na placach przed wojną zasiedlonych przez sadowieńskich Żydów.
Tak to dzisiejsza wędrówka obfitowała we wrażenia i wspaniałe (cudowna pogoda, atmosfera, piękne krajobrazy, różnorodność wiejskiej zabudowy, łąk, pól i lasu) i ciekawe (historia mijanych miejsc) i trochę przykre (zaniedbane miejsca pamięci i śmieci). Te przykre są chyba w przyszłości do wyeliminowania, bo miejsca pochówku ludzi zasługują na szacunek ze strony żyjących, a sprawa śmieci, to kwestia porządku i kultury, które to cechy każdy dziś chce mieć. I jak w tym miejscu nie pochwalić mieszkańców Płatkownicy, co już od kilku lat śmieci u siebie zbiorowo sprzątają. Stąd też „ich borek” zachwyca…
Za to w GOK-u było jak zwykle, czyli ciepło (temperatura i klimat), smakowicie (gulasz), słodko (ciasta) i ożywczo (kawa i herbatka). Stąd też rozmowom i planom na kolejną plenerową imprezę nie było końca… Planów jeszcze nie zdradzamy, ale termin już tak, bo 15 kwietnia znów ruszamy, ale na razie trzeba tylko zarezerwować 3-4 godziny na wczesne popołudnie 3. niedzieli kwietnia.
Tekst: RW
Foto: Sławek Chyliński