Wiosenny marsz…
Prawdziwie wiosenna była dzisiejsza (17.03.2019 r.) wędrówka z kijkami zorganizowana przez nasz Gminny Ośrodek Kultury.
Ostatnie wietrzne, mokre i szare dni nie zapowiadały, że niedziela będzie tak przyjemnie odmienna. Jeszcze ranek był chłodny i pochmurny, ale gdy tuż po południu ruszyliśmy „w trasę”, z każdym kilometrem było coraz słoneczniej, cieplej i weselej.
Spod budynku GOK-u całą piętnastką poszliśmy zwartym szykiem ul. Kościuszki, by za Bojewką i Ośrodkiem Zdrowia skręcić w Kuźnicę i z niej zagłębić się w głównie sosnowy las porastający morenowe pagórki. Lasem skracaliśmy drogę ku stacji PKP w Sadownem, która była pierwszym wyznaczonym dziś celem. A w lesie najpierw przeszliśmy nieco wijącą się po pagórkowatym terenie ścieżką, potem szerszą i prostą leśną „linią”, by dojść do asfaltowej szosy biegnącej z Sadownego do Węgrowa. Tu pierwszy krótki odpoczynek na pniu spróchniałej, wielkiej sosny, którą ostatnia wichura powaliła.
Dalej szybki marsz poboczem malowniczej drogi, co wśród lasu obszernymi zakusami mija wyższe pagórki. Dłuższa „prostka” była tylko na wysokości „Silikatów”, gdzie „zza płota” mogliśmy dostrzec gotowe do sprzedaży kubiki cegły świadczące o tym, że zakład dalej coś produkuje. Jak dobrze, że nie doszło tu do składowania odpadów, czy ich przetwarzania, bo brutalna ingerencja w środowisko byłaby dlań zgubna i pewnie nieodwracalna.
Od „Silikatów” do stacji PKP Sadowne Węgrowskie tylko kilka minut, ale po drodze z prawej już prześwitywały kikuty brzózek na mokradle rezerwatu „Kules”. My, po przejściu prawie 4. km, krótko odpoczęliśmy na nowym peronie kolejowym i wróciliśmy „na trasę”, by za budynkiem Nastawni PKP pójść gruntową drogą biegnącą do Zieleńca. Przy Nastawni wesołe miny nieco nam zrzedły, bo szukając wiosny szukaliśmy pierwszych kwiatów, a tam po zimie „wykwitły” puste butelki, styropianowe opakowania i inne śmieci. Ludzki wstyd w obliczu czarownej, odwiecznej przyrody.
Z biegnącego wśród leśnego boru duktu nasze oczy co rusz spoglądały w prawo, gdzie za płaszczyzną rezerwatu „Kules” bieliły się wzniesienia użytku ekologicznego: „Zielenieckich Wydm”, okolonych ciemną grubą linią sosnowego lasu, nad którą widniało błękitne dziś niebo. Przed zabudowaniami Zieleńca tablice postawione przez Nadbużański Park Krajobrazowy skierowały nas właśnie ku tym „wydmom” – kolejnemu celowi wyprawy. Nogi same przyśpieszały, by poczuć miękkość piasku – jak na pustyni. Ta nasza to kilka piaszczystych, malowniczych pagórków, na których zdążyły już zapuścić korzenie rachityczne sosny, a miejscami niżej położonymi zawładnęła w części roślinność stepowa. Całość okolona pięknymi lasami i bagiennym obniżeniem w miejscu zarośniętego jeziorka. Niemal kilometrowy słoneczny, „pustynny” spacer zakończyliśmy wkraczając w wysokie już zagajniki, co wyrosły w miejscach skąd wywieziono całe górki kwarcowego surowca. Znów idąc „skrótami” ze śmiechem pokonaliśmy dwie piaszczyste i niemal pionowe skarpy, wyznaczające granice kopalni odkrywkowej. Tu już wszystkie policzki różowiły się zdrowo z wysiłku i ciepła.
W końcu doszliśmy do szerszej leśnej „linii” biegnącej prosto ku Sadownemu. Świecące w plecy słoneczko przyjemnie rozgrzewało barki, a wśród mijanych drzew od czasu do czasu przefruwały pierwsze wiosenne motylki. Spokojnie pokonaliśmy kilka małych wzniesień, by za śródleśną, myśliwską amboną skręcić w prawo, w ledwie widoczną ścieżkę prowadzącą do niedawno pokonywanej marszem szosy. Tu kolejna decyzja, by nie wracać szosą, asfaltem, czy poboczem, tylko ruszyć za szosę, ku kolejnej leśnej „linii” pagórkami zmierzającej ku krańcowi lasu. Tu spacerku nie zakłócały przejeżdżające auta, a nastroju nie psuły widoki śmieci z aut tych na pobocze wyrzucanych. Niepokój budziły tylko pojawiające się często przestrzenie pustych połaci świeżo wyciętego lasu.
Wychodząc na skraj lasu poszliśmy polną drogą biegnącą na granicy lasu i łąk doliny Bojewki. Przy Kuźnicy „zatoczyliśmy” dzisiejsze kółko. Stąd już szybko, bo nieco z górki, przez mostek nad wartkim nurtem rzeczki, ku Kościuszki i do GOK-u. A tam, jak zwykle pokrzepiająca kawa i małe, smaczne, kaloryczne „co nieco” na odzyskanie sił po ponad 10. km i ponad 2. godz. wędrówce.
Każdemu polecamy pokonanie tej trasy tak przynajmniej raz do roku, a najlepiej raz w każdej porze roku, bo dopiero idąc wiosną, latem, jesienią i zimą dostrzeżemy wszystkie jej uroki.
Tekst: RW
Foto: Sławek Chyliński/Ewa Piórkowska