Potrójne wrażenia w trzecim marszu!
7 stycznia w noworocznym marszu nordic walking uczestniczyło dwadzieścia pięcioro piechurów z Sadownego i okolic
– wymagająca leśna trasa dostarczyła tylu wrażeń, że ponad 10 km i ponad 2 godziny przemknęły niczym chwila.
Wszyscy wiemy jak urokliwe są nasze lasy, ale wielu ,mimo przeżycia dziesiątek lat, dopiero dziś po raz pierwszy zastało niezwykle zaskoczonych tym co zobaczyli. Ruszyliśmy spod przyjaznego GOK-u o 11-ej i po przejściu ulic Grunwaldzkiej i Kuźnicy weszliśmy w objęcia lasu porastającego morenowe wzniesienia między ul. Słoneczną i Drakiem a torami kolejowymi z południa. Od „strzelnicy’ prosta, choć pagórkowata leśna linia wiodła nas przez Krogulec ku „Silikatom”.
Oczywiście początkowo zwarta kolumna piechurów znacznie się rozciągnęła, na szczytach kolejnych górek nieco odpoczywaliśmy i wielu z satysfakcją stwierdzało, że dawno pod „taką górkę” nie podchodzili. Mijany las był na tyle urozmaicony fałdami porośniętych sosnami górek i dolinkami z głównie liściastymi drzewami, że szybko doszliśmy pod wzniesienie „Obserwatora”, by na jego wysokości przeciąć szosę z Sadownego ku stacji PKP, a następnie po kilometrze dotrzeć na skraj „Urwiska”.
Tu, po wydawało się płaskim podejściu, zaskoczył nas widok jaki rozciągał się na południe. Osiągnęliśmy bowiem granicę silikatowskiej kopalni piasku kwarcowego. Ze skraju urwistego wzniesienia roztaczała się w dole rozległa panorama młodniaków. Nie sposób było wędrować dalej, bo widok nad wierzchołkami hektarów wyniosłych zagajników zachwycał. A dalej oznaczało raczej niżej, gdyż trzeba było niemal pionowo w dół pokonać kilkanaście metrów, jak „z pieca na łeb”. Na dole za to radość ze sprostania kolejnemu niespodziewanemu wyzwaniu i odpoczynek w kilkusetmetrowym marszu „po płaskim” ku kolejnym atrakcjom. Szybko bowiem doszliśmy do „Wydm Zielenieckich”, naszej pustyni, hektarom piaszczystych wzniesień pozostałych po „Silikatach”.
Ci, co byli tu pierwszy raz, nie kryli zachwytu nad niezwykłym krajobrazem. Piaszczyste pagórki porastały z rzadka niskie sosenki, jakieś mchy, porosty, kępki traw. Szybko jednak miny nam zrzedły, gdy ujrzeliśmy jak stepowa roślinność, co rozgościła się w przyjaznym środowisku, jest zryta torami kolein po crossowych motorach i pojazdach. Jacyś wandale, barbarzyńcy ustawicznie niszczą chroniony prawnie teren urządzając sobie w tym miejscu motocross. Nagle wrażenia piękna, niezwykłości i szacunku dla przyrody zastąpiła złość na bezmyślność i bezkarność tych, co niszczą tak urocze miejsce.
Humory poprawiło zdobycie szczytu kolejnego żółtego wzniesienia, fotki na jego szczycie i odrobina czekolady na wzmocnienie sił. A ze wzniesienia znów zaskakujący i niespodziewany widok. Bo dalej na południe ujrzeliśmy nieckę Torfowiska „Kules”. Zarośnięte bagienną roślinnością jezioro sprzed milionów lat dzisiaj jest ostoją niespotykanych roślin i schronieniem dla zwierząt. Tylko bezsilne brzozy próbują miejscami porastać bardziej suche miejsca, lecz kolejne ‘mokre lata’ sprawiają, że pozostają po nich tylko bielejące kikuty pni.
Stąd ruszyliśmy na wschód graniczną ścieżką między wydmami a bagnami, dwoma skrajnymi przyrodniczo światami, które tu mogliśmy jednocześnie podziwiać. A dopiero za nimi sosnowy bór, taki jak wszędzie indziej, lecz tylko u nas kryjący tak kontrastujące i różnorodne środowiska. Kilkaset metrów pokonaliśmy dawną drogą, którą wożono piasek z kopali do zakładu, skrótem pokonaliśmy świeże bruzdy z sadzonkami sosny, a ponownie przekraczając szosę weszliśmy w leśną aleję, której brzegi porastały młode brzózki. Kolejne pagórki leśne zachwycały właśnie teraz najłatwiej dostrzeganymi machami i porostami. Niektórzy dopiero tu odkryli jak wiele jest ich rodzajów i jak niezwykłe barwy właśnie o tej porze roku prezentują. Wcale nie zieleń dominuje, choć mech kojarzy się nam z tą barwą. Tu odcieni zieleni jest mnóstwo, za to najbardziej zaskakuje, że barwy mchów i porostów rozciągają się od srebrzystej szarości po jaskrawe purpury.
Trasa zaprowadziła nas ku „Obrazikowi” – leśnej, małej drewnianej Kapliczce na pniu złamanej sosny, przy szosie ku Sokółce. Tu ostatnie grupowe fotki i dalej żwawy marsz ku Kużnicy, Grunwaldzkiej i GOK-owi. A w nim pora na wymianę wrażeń przy kawie, herbatce i kiełbaskach, krótki odpoczynek po wyczerpującej wędrówce, wyrazy wdzięczności dla Organizatorki i umawianie się na kolejną wyprawę, co nie będzie zwykłym marszem, a może znów przyniesie odkrycie tego, „co pod nosem”, blisko, a tak niezwykłe i piękne, że nie wierzyliśmy, że istnieje.
I tylko łosi dziś na trasie nie było, za to na wydmach ślady miejscowych osłów, co raczej w jakimś ścisłym rezerwacie przebywać winni, dopóki nie dorosną i nauczą się szanować i podziwiać przyrodę, a nie ją bezmyślnie niszczyć. Może to te „osły” łosie nam przepłoszyły????
Tekst: RW
Foto: RW/SCH