Zachód Gminy…

…z perspektywy majówkowego, rowerowego siodełka.

6 maja ponownie rowerami wyruszyliśmy podziwiać okolicę. I uwierzcie, że z wysokości ok. 2 metrów i z prędkością zaledwie kilku kilometrów na godzinę, wszystko wygląda inaczej (lepiej, wspanialej, dokładniej), niż z siedzenia auta mknącego kilkadziesiąt kilometrów na godzinę (bo tak zazwyczaj się przemieszczamy). Ci, którzy dziś skorzystali z zaproszenia Pani Dyrektor sadowieńskiego GOK-u, już to wiedzą, bo zaledwie trzygodzinna i niespełna dwudziestoośmiokilometrowa wycieczka rowerowa po zachodnich rubieżach Naszej Gminy wszystkich jej uczestników o tym przekonała.

Wyruszyliśmy spod GOK-u już o 10.00 ulicami: Kościuszki (na południe) i Grunwaldzką (ku Krzyżówkom). Ostrożnie przejechaliśmy krajową 50., by na wprost pojechać lasem ku Krupińskiemu. Na początku trochę żwirówki, co jak „wyrzut sumienia” leży m-dzy drogą asfaltową i dalej już równym wygodnym asfaltem wśród wiosennego lasu, co zachwyca świeżą zielenią i niepokoi głosami ptactwa.

A w Krupińskiem, pod Dębem Wolności, bo posadzonym w 1918 r., dołączyła dwójka przemiłych mieszkańców, by dalej przy młynie, przez most na Ugoszczy i pod Kuźnią, pojechać kolejną żwirówką z nami w prawo, na Ocięte (Zastróże) i Grabiny. Po drodze trochę piachu zmuszało do wolniejszego tempa.

W Grabinach przy kapliczce z 1883 r. skręciliśmy w prawo ku Zarzetce. Dopiero tu nieco samochodowego ruchu sprawiło, by nasz, prawie dwudziestoosobowy peleton, jechał ostrożnie i rozciągnął się. Za to leśne pejzaże zastąpiły łąki, umajone wszelakim kwieciem i poczuliśmy wiosenny wiaterek, co sprawiał, że intensywne słonko łagodniało.

Tak wśród łąk minęliśmy mostki na Ugoszczy i Bojewce, a w Zarzetce troszkę zwolniliśmy przy Kaplicy z tablicą pomordowanych w czasie II wojny. Dalej pomknęliśmy na zachód wśród zabudowań Zarzetki, po drodze podziwiając stado krów (chyba) „szkockiej rasy wyżynnej” i znów przez mostek na Bojewce, ku Lipieńcowi. A w Lipieńcu „kępka” siedlisk z lewej i „Rzeka” z prawej – starorzecze Bugu, co „rogalem” wśród łąk rozciąga się z biegiem Bojewki.

Za Lipieńcem dojechaliśmy do „Krzyżówek” łąkowych dróg: tej w lewo, na Brzuzę i Łochów, tej na wprost, ku Wywłoce i tej w prawo, ku Bugowi, gdzie się skierowaliśmy. Jadąc nią z lewej bezkresne łąki, a z prawej „Przegrodzony Bug” – piękne i prawie jak koło starorzecze, gdzie zawsze mnóstwo wędkarzy czyha na swoją rybę. Dojechaliśmy do wału przeciwpowodziowego i z jego grzbietu świat jeszcze bardziej się nam „otworzył”. Majowa, malownicza panorama zachwycała każdego, stąd tempo przejazdu nikogo już nie obchodziło. Z obydwu stron niemal bezkresne panoramy na łąki, starorzecza i las, gdzieś na północy.

Kilkaset metrów po koronie wału i dłuższy odpoczynek w miejscu, gdzie Bug ok. 40 lat temu przekopano. Siedząc na wąskim przesmyku podziwialiśmy urokliwe starorzecza Bugu, gdzie czystą toń wody „zakłócały” przy brzegach już zielone, krągłe grzybienie i dziwiliśmy się wędkarzom, co nad brzegami krzątali się, by cokolwiek złowić. W takich miejscach o nic nie trzeba zabiegać, wystarczy być, poprzebywać w ciszy i popodziwiać dzikość terenów nad największą i ostatnią już z nieucywilizowanych rzek Europy.

A dalej wałem pojechaliśmy ku Rażnom: najstarszej z naszych wsi, gdzie zachował się krzyż z 1300 r. My na moment zatrzymaliśmy się przy kapliczce z figurką św. Rocha, by wspomnieć tego, co w XIV w.  wszystko rozdał biednym, uzdrowił setki z dżumy, a sam w łachmanach nią dotknięty, został w lesie przez psa, co przyniósł mu pokarm, uratowany. Rażny, najstarsza okoliczna wieś – kiedyś centrum dóbr warszawskiej kolegiaty św. Jana – o dumnej historii stolica krainy od Gwizdał, Borzych, Ugoszczy i Małkini – dziś sielska, urokliwa, pełna spokoju wioska.

Dalej przez Rażny pojechaliśmy na Zalesie, podziwiając kolejny nobliwy dąb, ku Wilczogębom. Tu na „Zapolu” znów bezkresne nadbużne łąki zwane „Otok”, które z północy „zamyka” zabuska, ciemniejsza linia Zielonej Puszczy Kurpiowskiej.

Dalej z Wilczogąb wjechaliśmy w rozproszone zabudowania Sojkówka, nieco narzekając, że „po drodze” mijamy tak wiele ciekawych miejsc. Ale to rowerowa przejażdżka, w której zamierzeniu nie leżą zbyt częste przystanki. Stąd też zerkając na najmłodszą uczestniczkę (znów ośmiolatkę) i tych najstarszych (no tak po 70.) podążyliśmy ku Sadownemu. Tu w GOK-u, jak zwykle, to, co po trudach przejażdżki najbardziej oczekiwane, czyli: kawa, herbata, napoje, słodkości i grill z frykasami (jak to p. Dyrektor sama „ogarnia” trudno pojąć).

Trzy godziny aktywnego, majowego wypoczynku, na łonie dla nas najpiękniejszej sadowieńskiej przyrody, zaostrzyły apetyty, a gorące wspomnienia nie pozwalały na szybkie rozstanie.

A jak ktoś „złapał” trochę zakwasków, czy bóli poniżej pleców, to tylko świadectwo tego, że na co dzień ma zbyt mało ruchu, a wtedy i głowa nie tak, jak by mogła, pracuje.

I zapomniałbym tylko wspomnieć, że tym razem GOK-owską imprezę uświetniła aktywna obecność Wójta Waldka Cyrana z całą rodziną.

 Zdjęcia w galerii Google>>>

Tekst: RW

Foto: Sławek Chyliński