OŚWIATA I KULTURA – cz. II
W roku 1888 uczyło się w Sadownem 19 chłopców i 3 dziewczynki, w Grabinach – 25 chłopców i 6 dziewcząt, a w Morzyczynie – 31 chłopców i 19 dziewcząt.
Obok szkół polskich powstały na początku wieku XIX mniejszościowe szkoły niemieckie w naszym regionie podczas osiedlania się tu kolonistów przybyłych na propozycję Zamojskiego z Zachodu. A zatem wcześniej niż szkoły polskie.
Lojalni wobec caratu i jego polityki zaborczej Niemcy z Ociętego, Płatkownicy i Sadolesia budowali swe domy modlitwy i z łatwością otrzymywali także zezwolenia na otwieranie swych szkół, w których obowiązki nauczyciela spełniał tzw. kantor wykonujący jednocześnie posługi kościelne, jak odprawianie nabożeństw, głoszenie kazań i grzebanie zmarłych (o kolonistach niemieckich pisaliśmy w artykule pt. „Trochę o kolonistach niemieckich” – przyp. red.).
Po ukazie carskim uwłaszczeniowym szkoły te na równi z polskimi przeszły pod opiekę gminy. Skupiały one w większości dzieci niemieckie, a do rzadkości należało aby uczęszczały do nich nieliczne w danej wsi dzieci polskie. Nie było tylko szkoły mniejszościowej w Sojkówku, skąd dzieci niemieckie chodziły do szkoły w Sadolesiu i Płatkownicy. Przez długie lata, bo aż do roku 1921 w szkołach tych nauka odbywała się w języku niemieckim, dopiero potem władze polskie ustaliły dla nich programy nauczania z włączeniem języka polskiego.
Jedynie w Sadolesiu, dzięki zabiegom miejscowych gospodarzy, istniała od roku 1919 do 1928 odrębna szkoła dla dzieci polskich z Sadolesia i Kocielnika. Z uwagi jednak na małą ilość dzieci w tych wsiach, zlikwidowano ją, a dzieci przydzielono do szkół w Sadownem i Morzyczynie. W tej polskiej szkole nauczycielami kolejno byli: Kondracki, który powołany do wojska zginął w wojnie w 1920 roku, Sapielakowa Klara i ….
Mniejszościowe szkoły niemieckie były, zgodnie z intencją osadników niemieckich, placówkami utrzymywanymi w duchu pielęgnacji niemczyzny i ideałom swoim służyły aż do końca swego istnienia tj. do września 1939 roku, kiedy ostatecznie zostały wskutek wyjazdu kolonistów do Rzeszy zlikwidowane.
Przez cały okres swego istnienia, podczas zaboru i w niepodległej już Polsce, szkoły te i ci nauczyciele-kantorzy Niemcy: Waade w Sadolesiu, Gustaw Tonn w Płatkownicy, Krystian Liedke w Ociętem i Gustaw Braunn w Sadolesiu, starali się zachować swą narodową odrębność w odróżnieniu od elementu polskiego. Wielu Niemców, a szczególnie Niemek, żyjąc przez całe życie w Polsce nie znali języka polskiego, co bez wahania należy przypisać daleko rozwiniętemu i starannie przez te szkoły pielęgnowanemu szowinizmowi. Tylko nieliczni wychowankowie tych szkół byli lojalnymi obywatelami Państwa Polskiego. Większość z nich tendencyjnie, w sposób otwarty podkreślała swą przynależność narodową, co najbardziej ujawniło się podczas napastniczej wojny hitlerowskiej w 1939 roku. Ukryte i starannie pielęgnowane przez wiele lat na polskim chlebie nacjonalistyczne dążenia niemieckich przybyszów, doczekały się odpowiedniej chwili i wybuchły przeciw elementowi polskiemu w sposób okrutny i krwiożerczy. Wiele ofiar i nieszczęść okraszonych gorzkimi łzami i zgliszczami pożogi wojennej sprowadzili w tym czasie koloniści niemieccy na naszą ziemię, która przez ponad sto lat żywiła ich i odziewała.
Szkoły polskie działające w Sadownem, Morzyczynie, Grabinach, potem w Wilczogębach, wywierały, mimo panującego tu zaborczego ucisku rusyfikacyjnego, swój korzystny wpływ na środowisko i ludzi i budziły chęci do szerszych aspiracji w zdobywaniu nauki w języku ojczystym.
Były to szkółki małe, czterooddziałowe. Nauczyciele Polacy i Litwini uczący w ich musieli sami władać językiem rosyjskim doskonale i uczyć go uczniów swoich jako języka „urzędowego”. Język polski traktowany był jako przedmiot podrzędny, stanowiący zbyteczny balast, a o nauce historii kraju ojczystego nie było nawet mowy.
Praca w tych szkołach nie była ustabilizowana i regularna. Największe jej nasilenie przypadało na okres miesięcy zimowych. Okres robót rolnych w jesieni i wiosną obniżał w sposób zastraszający frekwencję, o którą przecież nie było się komu troszczyć. Duzy procent dzieci był nie objęty obowiązkiem nauki, bo taki nie istniał zupełnie. Nie było przymusu nauczania, a zatem szkoły te nie spełniały roli szkół powszechnych.
Jak podaje T. Szczechura – w roku 1888 uczyło się w Sadownem 19 chłopców i 3 dziewczynki, w Grabinach – 25 chłopców i 6 dziewcząt, a w Morzyczynie – 31 chłopców i 19 dziewcząt. Oczywiście mimo rzadszego wówczas zaludnienia, cyfry te ilustrują niepełne objęcie nauczaniem wszystkich dzieci mieszkających w tych wsiach. Wśród miejscowego chłopstwa istniała niechęć do tych szkół z braku rzetelnej nauki języka ojczystego. Znane są liczne przypadki pokątnego, tajnego uczenia się sztuki czytania i pisania w domach światlejszych gospodarzy, którzy z wielką ostrożnością, aby nie narazić się myszkującemu po wsi strażnikowi, uczyli języka polskiego dzieci zdolniejsze i chętne do nauki z książek do nabożeństwa lub przemycanego cichaczem „Pierwszego elementarza” – Promyka. Późniejszą, znaną powszechnie książką do nauki czytania był „Snopek”, a potem „A B C” – podręczniki spełniające wówczas rolę olbrzymiego czynnika w niełatwej jeszcze wtedy nauce opartej na metodzie surowego prymitywu.
Źródło: SADOWIEŃSKIE OBRAZY – Zebrane wspomnienia z dawnego i bliższego życia Sadownego i okolic, Edward Sówka – SADOWNE 1970