Sadowne w niewoli hitlerowskiej
Smutny i bardzo bolesny widok przedstawiało Sadowne po wkroczeniu okrutnych zwycięzców spod znaku złamanego krzyża.
Ruchliwe i dość żywotne dotychczas nasze osiedle zamarło teraz prawie zupełnie po całkowitym niemal spaleniu i wymordowaniu części jego mieszkańców, zwłaszcza Żydów. Swąd spalenizny wplatał się w dymiące przez kilka dni zgliszcza niedawnego jeszcze życia. Kikuty kominów, resztki tlejących ścian i opalonych drzew sterczały boleśnie wśród złowrogiej, przepojonej grozą śmierci i zniszczenia atmosfery wojennych dni, smutnego w dziejach naszych i na zawsze pamiętnego września.
Ocalałe w tym pogromie resztki mieszkańców Sadownego, wylęknione i drżące przed okrucieństwem pijanych żołdaków hitlerowskich, kryły się w pobliskich lasach, piwnicach, bunkrach ziemnych i zakamarkach pozostałych budynków.
Niepewność nieznanego, nowego życia w zmienionych gwałtownie warunkach dodawała lęku i grozy. Poniewierające się zwłoki zabitych żołnierzy i pomordowanych Żydów, padlina końska oraz wałęsające się bezpańskie, wyjące przeciągle psy, dodawały temu widokowi jeszcze większej okropności, spowitej koszmarem okrucieństwa i gwałtu zadanego przemocą przez napastników z Zachodu.
Nigdy na przestrzeni swego 4-wiekowego istnienia nie doznało Sadowne takich okrucieństw, jakie spotkały je wtedy.
Dobrze zrobili mężczyźni, że uszli przedtem w głąb kraju. Bilans ofiar ludzkich byłby na pewno jeszcze większy gdyby pozostali oni w Sadownem. Należy przypuszczać, że buszujący razem z żołdactwem hitlerowskim miejscowi koloniści niemieccy mieliby okazję do krwawych rozliczeń wynikających z tajonych przez wiele lat nienawiści do Polaków.
Świadomość politycznego tragizmu i beznadziejności najbliższego niewolniczego życia malowała się w wylęknionych oczach tych mieszkańców Sadownego i okolic, którzy cudem uniknęli śmierci i cało wyszli z pogromu narzuconej siłą i przemocą wojny.
Krwawy zwycięzca nie od razu zadomowił się w naszej osadzie. Dopiero w dnia dni po spaleniu Sadownego i zniszczeniu resztek oddziałów polskich, lawina żołdactwa, taborów konnych i samochodów zwaliła się, zajmując kwatery w budynku szkolnym, remizie strażackiej, plebanii, ocalałych domach, a nawet w kościele.
Po kilku dniach duża ich część pomaszerowała w kierunku Warszawy. Opróżnili szereg kwater, a między innymi kościół, do którego następnie spędzili, trzymając pod zamknięciem i strażą, kilka tysięcy pojmanych w niewolę żołnierzy polskich.
Specjalna kolumna porządkowa wojsk okupacyjnych pod dowództwem oficera pochodzenia austriackiego w stopniu Hauptmanna zajęła się zaraz po wkroczeniu uprzątnięciem poległych zarówno swoich, jak i polskich. Z nakazu dowódcy tej grupy zwieziono z okolicznych wsi i Sadownego zwłoki wszystkich poległych na miejscowy cmentarz parafialny. Żołnierze niemieccy oraz spędzona do tego smutnego obrządku garstka cywilów, zajęli się zbiciem ponad 100 skrzyń – trumien, do których złożono zwłoki poległych. Swoich Niemcy skrzętnie spisywali wg metalowych, osobistych metryk żołnierskich, zaś polskich podobno spisano, lecz dotychczas żadnego śladu w aktach gminnych nie znaleziono. Ktoś z ówczesnej administracji gminnej nie dopatrzył tej sprawy należycie i dlatego nie znamy nazwisk bohaterskich żołnierzy tam złożonych. Pozostaną oni w naszej pamięci jako bezimienni, nieznani żołnierze.
Uszanował bohaterstwo tych żołnierzy także i okupant. Na zbiorowej, obsadzonej świerkami mogile umieszczono na betonowej głowicy polski hełm żołnierski i drewniany (dziś już nieistniejący) krzyż i tablicę z napisem w języku niemieckim: „Hier ruhen In Gott 50 unbekante, tapfere polnischen soldaten”, z tekstem polskim: „Tu spoczywa w Bogu 50 nieznanych, dzielnych polskich żołnierzy”. Na mogile Niemców widniały gęsto ustawione, drewniane krzyże z nazwiskami poległych. W tej samej mogile, na jej skraju od strony mogiły polskiej, pogrzebano w rok później żołnierza niemieckiego, który, będąc w stanie nietrzeźwym, utonął podczas kąpieli w stawie Pierwszego Mostu.
Omawiając zagadnienie grzebania poległych we wrześniu żołnierzy, należy tu koniecznie wspomnieć o odosobnionym, a bliżej nieznanym szerszemu ogółowi społeczeństwa fakcie obywatelskiego pogrzebu pierwszego poległego w obronie Sadownego żołnierza polskiego. W 31 lat po tragedii wrześniowej narodu polskiego, w roku 1970, dzięki ofiarności i zasługującej na uznanie postawy obywatelskiej mistrza kamieniarskiego Witolda Nowakowskiego z Zieleńca, a prowadzącego swój zakład w Sadownem, stanął tuż przy zachodniej bramie cmentarza skromny , ale jakże wymownie piękny i trwały znak w postaci, zaprojektowanego przez Edwarda Sówkę i przy poparciu sprawy przez Franciszka Karczmarczyka, pomnik wykonany jako bezinteresowny dar W. Nowakowskiego dla Nieznanego Żołnierza z roku 1939. Miejsce to uwiecznione pomnikiem jest pierwszą oddzielną mogiłą żołnierską, do której, dzięki ofiarnej postawie trzech sadoweńskich obywateli, złożono bohaterskie szczątki żołnierskie na kilka dni przed zbiorowym pogrzebem 50-ciu wyżej wymienionych poległych żołnierzy polskich i niemieckich.
Według relacji żyjącego jeszcze dziś (1970) Józefa Konika, jedynego w tej chwili świadka smutnego obrzędu pogrzebowego, w którym tenże Konik brał osobiście udział – historia tego pierwszego bohatera przedstawia się następująco: w dniu 10 lub 11 września, kiedy wojska hitlerowskie dokonawszy pożarowego zniszczenia, wkroczyły do Sadownego – mieszkaniec Sadownego Stefan Pawłowski, właściciel zakładu masarskiego, wezwał do siebie Jana Cioka i Józefa Konika, przedstawiając im swój plan dokonania obrzędu pogrzebowego owego, nieznanego nam po dziś dzień żołnierza, którego zwłoki znaleziono w rowie przy szosie, naprzeciw domostwa rodziny Szabelskich, przy tzw. „Rynnie”. Należy przypuszczać, że był to jeden z obrońców Sadownego, biorący udział w walce usytuowanego w pobliskich zaroślach gniazda karabinów maszynowych, będącego jednym z punktów oporu wojsk polskich wycofujących się spod Różana, a omówionego przedtem we fragmencie „Tragiczny wrzesień”.
Nieszczęsnego żołnierza najprawdopodobniej musiała zaskoczyć nieubłagana śmierć w tym właśnie rowie. Jak długo on tam leżał, trudno powiedzieć. Niedługo chyba jednak, ponieważ zwłoki jego, mimo panującego wówczas ciepła, nie znajdowały się w stanie rozkładu. Żołnierz ów, mający lat około 30, miał oberwane obie nogi powyżej kolan, poszarpany straszliwie mundur zbroczony we krwi i rozerwany lewy bok. Należy przypuszczać, że śmierć jego spowodowana była wybuchem granatu lub pociskiem moździerzowym i nastąpiła natychmiast.
Wymienieni wyżej mieszkańcy Sadownego, zabrawszy ze sobą wóz wymoszczony słomą, udali się przez pola do miejsca żołnierskiej śmierci poległego. W tym samym czasie, około południa przeciągały szosą ku Sadownemu kolumny hitlerowskich wojsk, które obojętnie patrzyły na przydrożną scenę zabierania z rowu poległego żołnierza polskiego. Należy tu z uznaniem podkreślić odwagę i poświęcenie tych trzech ludzi, którzy, mimo obecności znanych z okrucieństwa żołdaków hitlerowskich, ofiarnie, prawie z narażeniem życia zajęli się pogrzebaniem żołnierskich zwłok. Zmasakrowane jego szczątki przewieziono natychmiast na pobliski cmentarz i w naprędce wykopanej mogile, bez trumny, złożono go w rzeczonym wyżej miejscu. W smutnej i bezludnej scenerii, z udziałem zaledwie trzech osób cywilnych, bez salwy i honorów wojskowych legły na wieczny spoczynek bohaterskie szczątki obrońcy Sadownego. Nieubłagany los przeznaczenia, kierowany trudnymi warunkami wojennymi, zapędził go aż tu z dalekiego Wilna, aby złożyć swe żołnierskie kości ku chwale napadniętej zdradziecko Ojczyzny. Ofiara przelanej krwi zamknięta została rachunkiem piaszczystych brył sadowieńskiego cmentarza, które pokryły go na zawsze. Prochy jego, przywalone ciężką płytą grobowca, będą wiecznym dokumentem o jego bohaterstwie w obronie napadniętej brutalnie Ojczyzny. Niech ci Nieznany Żołnierzu sadowieńska ziemia lekką i wdzięczną będzie po wsze czasy!
Stefan Pawłowski, kierując się zdrowym rozsądkiem, wyjął z munduru kieszeni poległego jego dokumenty, z których wynikało, że był to żołnierz w stopniu plutonowego, mieszkaniec Wilna, posiadający również przy sobie legitymację stwierdzającą, że był on w „cywilu” komendantem oddziału „Strzelca” w Wilnie. Dokumenty te S. Pawłowski złożył w depozyt do ówczesnego proboszcza ks. Makarewicza, który niestety nie powiadomił rodziny poległego, zatracił gdzieś te dokumenty i dlatego imię spoczywającego dziś pod płytą wzniesionego pomnika pozostanie na zawsze niewiadome i opatrzone mianem Nieznanego Żołnierza 1939 r.
Od pierwszych dni swego okupacyjnego pobytu na naszej ziemi Niemcy rozpoczęli swą działalność od organizowania administracji i nowego, zmienionego na niemiecką modłę życia Polaków.
Po dwudziestu latach wolnego, w oswobodzonej od rządów zaborczych Ojczyźnie, życia, pojawił się znowu na polskiej ziemi niedawny jej okupant, ale w innej niż wtedy skórze drapieżcy, pomnożonej okrucieństwem, nienawiścią i zwierzęcą podłością w stosunku do elementu polskiego. Swój nikczemny stosunek do Polaków przejawił od razu okupant w okrucieństwie zastosowanym podczas walk pozycyjnych w stosunku do żołnierzy polskich i ludności cywilnej. Z niesłychanym dotychczas bestialstwem i drapieżnością bombardując otwarte, często bezbronne miasta i mordując masowo niewinną ludność cywilną, obiecując sobie długowieczne tu panowanie, opierając się na postrachu i terrorze, rozpoczynał swe krwawe rządy na odwiecznie polskiej ziemi, do której w ostatnich latach przed napaścią na nasz kraj rościł sobie nieuzasadnione pretensje.
Pogrążeni w głębokim smutku mieszkańcy Sadownego i okolic opłakiwali tych, co zamordowano podczas działań frontowych, jak również i tych, którzy znaleźli się w szeregach żołnierskich i wieści żadnych o nich nie było. Jedni podzielili los jeńców wojennych, inni zaginęli bezpowrotnie, oddając życie w obronie Ojczyzny.
Źródło: SADOWIEŃSKIE OBRAZY – Zebrane wspomnienia z dawnego i bliższego życia Sadownego i okolic, Edward Sówka – SADOWNE 1970