Ludzie i szakale!

ES.Na ziemi naszego regionu po wygaśnięciu epidemii tyfusu nie na długo zapanował w tym roku spokój.

Taran okrucieństwa wojennego uderzył znów z niesłychaną dotychczas mocą w końcu roku 1942 i na początku 1943 w Sadowne i jego okolice.

Najprawdopodobniej na skutek donosu, niemiecka żandarmeria z Budzisk dokonała przy użyciu dodatkowej pomocy żandarmów z Węgrowa i Sokołowa, a także granatowej policji polskiej, będącej na żołdzie zaborczym – pogromu ukrywających się w pobliskim Jeglu Żydów sadowieńskich, stoczkowskich, brokowskich i innych. Prześladowani i tępieni nieszczęśni Żydzi wiedli w głębi tego, zdawałoby się zbawczego dla nich lasu, wyniszczający żywot ludzi skazanych na zagładę.

W zboczach Bogackich Gór sadowieńskiego Jegla ukryci, we własnoręcznie wygrzebanych i dobrze zamaskowanych przed okiem ludzkim ziemiankach, żyli oni z nadzieją przetrwania tych okropnych dla ich tragicznego losu czasów.

Rozumiejąc beznadziejność wegetacji w miejscach odosobnienia zwanych „gettami” – wierzyli głęboko w ocalenie. Zamaskowani w dzień, opuszczali nocą swe prawie zwierzęce kryjówki – nory i dla zdobycia koniecznych dla podtrzymania życia produktów żywnościowych przychodzili nocami do wsi, szukając współczucia u znanych z przedwojennego, wspólnego życia Polaków.

Tragizm nieszczęsnej doli i beznadziejność ich fatalnego życia, kruszyły najtwardsze nawet serca, budziły litość i głębokie współczucie dla wynędzniałych, zarośniętych i brudnych zjaw ludzkich, pragnących tak, jak inni, żyć i przetrwać najazd współczesnych Hunów XX wieku z zachodniej Europy.

Przy zetknięciu się ze znajomymi sobie Polakami ubolewali nad swym tragicznym losem, płacząc gorzkimi łzami bolesnego żalu wynikającego z beznadziejności swego położenia. Przedwojenni, ocaleli z wrześniowego pogromu Żydzi, mieszkańcy Sadownego, w tych warunkach nie podobni byli do siebie zupełnie.

Ludność naszego terenu, nie pomna okrutnych represji ze strony okupanta za pomoc udzielaną Żydom – karmiła i odziewała tych nieszczęśników przez długie miesiące, aż do całkowitego ich wyniszczenia.

Świadomość ceny ludzkiego, spodlonego życia była większa od strachu, kryjącego w sobie karę śmierci za przetrzymywanie lub zaopatrywanie w żywność kryjących się Żydów. Wysoką cenę zapłaciła za sprzedanie im chleba w styczniu 1943 r. rodzina znanych od dawna i szanowanych w Sadownem piekarzy Lubkiewiczów. Przyłapane przez żandarmów sadowieńskie Żydówki, przenoszące ukryty chleb, nie wytrzymały zadawanych im katuszy i wydały źródło pochodzenia chleba. Natychmiast potem, tego samego wieczora zginęli od kul hitlerowskich: Leon, jego żona Maria i syn Stefan.

Podstawowy produkt podtrzymywania ludzkiego bytu – chleb stanowił wówczas cenę niewspółmiernie wysoką do wartości życia ludzkiego. Bardzo nisko natomiast wycenił okupant wartość tego życia. Kosztowało ono wtedy niewiele – zaledwie kilkadziesiąt groszy i zamykało się w cenie jednej karabinowej lub pistoletowej kuli. Taka właśnie zapłata za ich życie spotkała ukrytych w Jeglu Żydów.

W grudniowe, mroźne popołudnie, niedługo przed zachodem krwawiącego się na niebie słońca, Jegiel zapełnił się terkotem wystrzałów z ręcznych karabinów i broni automatycznej. Poderwało to natychmiast do wyczulonej uwagi mieszkańców Sadownego i wsi sąsiadujących z Jeglem. Zrozumiano od razu co znaczyły te strzały, przerywane często wybuchami rwących się granatów.

2014.12.14.1

Pozostałości po bunkrach w Jeglu Foto: Sadowne i okolice wczoraj i dziś, Andrzej Firewicz, Warszawa 2004

Ponad 2 godziny trwała masakra próbujących ucieczki mieszkańców jeglowskich ziemianek. I tu dotarła bestia hitlerowska mordując doszczętnie oszalałych z przerażenia i zaskoczonych znienacka Szepsłów, Miarów, Kamionkowskich, Zyska, Karpów, Welmanów, Oppenhaimów, Najmarków i wielu, wielu innych sadowieńskich, stoczkowskich i brokowskich Żydów.

O zmierzchu tego pamiętnego dnia ucichły w Jeglu strzały i wybuchy granatów. Wraz z nimi ucichło i przestało istnieć życie ponad 120 nieszczęsnych ludzi dlatego tylko, że byli Żydami, na których wydał hitlerowski oprawca pierwszy zbiorowy, nienotowany w dziejach ludzkich wyrok śmierci.

Nie ucichła tylko na długi czas wśród mieszkańców naszej ziemi świadomość gwałtu, bezprawia i bezprzykładnego bestialstwa hitlerowskich potworów w ludzkiej skórze. Świadomość ta wyostrzyła teraz jeszcze bardziej czujność elementu polskiego, dla którego, po wyniszczeniu Żydów, był już podpisany w dalekim Krakowie przez gubernatora Franka następny masowy wyrok na naród polski.

Eksterminacja Żydów polskich wskazywała na okrucieństwo i metody krwawego zaborcy, i ostrzegała przed podobnym losem, jaki miał w kolejności spotkać Polaków. Hitlerowska maszyna śmierci, pracująca złowieszczo, lecz twardo i systematycznie, nabierała stopniowo rozpędu i rozmachu w zaplanowanym według faszystowskich prawideł wyniszczania wszystkiego co nie niemieckie, aby pozostawić w tym zbiorowym pogromie tylko element przeznaczony do pracy fizycznej „dla wielkiej i szczęśliwej przyszłości wybranego narodu panów”, jakim miało stać się, według szaleńczych planów Hitlera, państwo wielkoniemieckie.

Zmasakrowane zwłoki wymordowanych pamiętnego grudnia Żydów leżały długo potem tam, gdzie zastała je śmierć. Zrewidowane i ograbione doszczętnie ze wsztskiego co stanowiło jakąś wartość, a przede wszystkim z pieniędzy, złota i kosztowności trzymanych na tzw. „czarną godzinę”, walały się przez wiele miesięcy w zaroślach Jegla i ziemiankach, do wnętrza których podczas mordu hitlerowcy wrzucali granaty. Okrutni sprawcy wydali potem surowy zakaz grzebania pomordowanych, pod karą śmierci.

Mieszkańcy pobliskiego Sadolesia i innych osiedli przemykali się nieraz potem w głąb ostępów leśnych i oglądali je dla potwierdzenia świadectwa prawdy okrutnego pogromu. Koszmaru tej straszliwej gehennie ludzkiej dodawało długo potem wśród nocy naszczekiwanie lisów targających okrutne kęsy nieszczęsnych ofiar hitlerowskiego bestialstwa. Rozniesione przez nie kości i czaszki bielały w słońcu przez długie lata wśród zarośli leśnych, stanowiąc krwawy dowód haniebnych czynów niemieckich bestii w ludzkiej postaci.

Gwałt zadany elementowi żydowskiemu nie dopełnił się tych krwawych, pamiętnych dni grudnia 1942 roku. Wybuchnął on ponownie w styczniu i lutym następnego roku, aby wytępić duże jeszcze ilości Żydów kryjących się w innych miejscach okolicznych lasów.

Był to jednocześnie okres, w którym rozpoczęły się niepowodzenia wojenne Niemców na wszystkich frontach, w którym dogorywała olbrzymia napastnicza armia niemieckiego generała feldmarszałka von Paulusa.

Najgroźniejszy ząb w krwiożerczej szczęce hitleryzmu został wyłamany. Rozpoczęta w drugiej połowie lipca 1942 r. jedna z największych i decydujących bitew świata pod dalekim Stalingradem dogasała i 2 lutego 1943 r. zakończyła się całkowitą klęską wojsk hitlerowskich. Tylko przez prawie ½ roku Niemcy stracili w tej bitwie 1 ½ miliona zabitych, rannych i wziętych do niewoli, ponad 3000 samolotów, około 75 tysięcy samochodów i 3 ½ tysiąca czołgów i dział szturmowych. To był pogrom („Przekrój”, nr 1176 z dn. 22 X 67 r.). Hitlerowska bestia skapana we własnej krwi, rozpoczęła stamtąd swój odwrót aż do Polski, aż do Berlina.

Bita bez ustanku i gnieciona teraz ze zdwojoną siłą przez Rosjan armia krwiożerczych, dumnych wczoraj „panów świata”, cofała się teraz w bezładzie i strachu ku swojemu gniazdu, lecz jeszcze niepokonana, jeszcze butna, jeszcze obiecująca sobie realizację planów ekspansyjnych.

Niepowodzenia na dalekim wschodnim froncie spotęgowały jeszcze bardziej represje hitlerowców na terenie wszystkich ziem okupowanych. Dało się to wyraźnie odczuć również i na naszej sadowieńskiej ziemi.

Źródło: SADOWIEŃSKIE OBRAZY – Zebrane wspomnienia z dawnego i bliższego życia Sadownego i okolic, Edward Sówka – SADOWNE 1970