Karnawałowy Nordic Walking trasą spacerową nr 4

Niezwykły timing (może po prostu nosa) mieli ci, co zaplanowali w niedzielę 17 lutego wędrówkę z kijkami.

Było przyjemne + 10 st. C w połowie lutego, niemal bezwietrzna pogoda, no i trasa po miejscach bliskich, niezwykłych i ciekawych sprawiły, że nikt – kto skorzystał z zaproszenia GOK-u do aktywności na świeżym powietrzu w połowie zimy – nie żałował. Co więcej im bliżej „mety”, czyli GOK-u, gdzie aromatyczna kawa zachęcała do dzielenia się gorącymi wrażeniami, tym więcej głosów, że dziś za krótko, za mało i spacerek mógłby być dłuższy.

A nasza trzynastka wystartowała o godz. (nomen omen) 13-ej spokojną (jak rzadko – niedziela niehandlowa) ul. Kościuszki na południe, by przy Krzyżu skręcić w Grunwaldzką. Marszem chodnikiem pokonaliśmy kilkaset metrów, dostrzegając nowe domostwa i ciemnozieloną ścianę lasów, która ukazała się za Domami Nauczyciela. Z Grunwaldzkiej skręciliśmy w prawo, w ul. Leśną, przy której kilkanaście nowych i nawet „wiekowych” domów otoczonych zadbanymi ogródkami. Tylko nawierzchnia drogi nie pasuje do miana ulicy, bo ledwie gdzieniegdzie żwirek przebija się spod piachu, a przed krajową 50. uliczka ta, co początkowo biegnie jakby szczytem niewielkiego wzniesienia, bardziej przypomina leśny dukt.

Ruchliwą i niebezpieczną 50. przeszliśmy z lekkimi obawami, bo do najbliższych „pasów” kilkaset metrów i pewnie bezpieczniej szybko prostopadle przekroczyć jezdnię, niż narażać się idąc niebezpiecznie i długo poboczem do przejścia dla pieszych.

A za „pięćdziesiątką” weszliśmy w ul. Gaj. To słowo „ulica” też jakby nie na miejscu, bo to właściwie gruntowa droga wśród wysokich drzew, a dalej domków na przeważnie niewielkich działkach. Za to dużych i starych drzew jest tu wiele. Kiedyś ciągnęły się aż tu działki leśne gospodarzy z ul. Wiejskiej i w tym „lesie-gaju” z czasem zaczęli budować swe domostwa ci, co w Sadownem znaleźli jakąś pracę lub którzy właśnie tu postanowili się osiedlić. A rolnicy z Wiejskiej często „na umowę” sprzedawali działki mało dochodowego lasu.

Z miedz powstały dwie wąskie uliczki Gaju odchodzące od biegnącej od południa wzdłuż „Piaskowej Górki” drogi na Ocięte, Grabiny i do Szynkarzyzny, co teraz nosi nazwę ulicy Partyzantów. Właśnie w tą zachodnią odnogę Gaju skręciliśmy ku górce. Wąska uliczka ma swój klimat, wiekowe wyniosłe drzewa liściaste na części posesji, psy szczekające zza płotków i nieco trwożliwie spoglądające na nas zza firanek twarze mieszkanek zaniepokojone „przemarszem” dużej grupy piechurów. Tu nigdy nie ma tłumów, za to jest spokojnie, sielsko, klimatycznie.

A z naszej grupki mało kto tu przedtem był, bo niby tak blisko i mieszkańcy znajomi, a „przysiółek” mało znany. Za to jakże uroczy, bo tu najwięcej w Sadownem zieleni, bez śladu pól, za to z mnóstwem drzew, choć tych wiekowych dębów znacznie ubyło. A spacer Gajem znów rodzi pytania o to, czemu w tak gęstej zabudowie mieszkaniowej brak odpowiednio utwardzonej nawierzchni, a nawet odpowiedniej szerokości uliczek, gdzie ledwie mieszczą się niezbyt szerokie pojazdy, a z bezpiecznym minięciem się kłopoty mogą mieć nawet trójkołowe rowery. Może wytłumaczeniem jest to, że posesje tu to fragmenty działek z ul. Wiejskiej, wiadomo jak przez powiat i gminę traktowanej, a może na spacer Gajem należałoby zaprosić tych, co o inwestycjach w gminie decydują?

Z takimi refleksjami doszliśmy do ul. Partyzantów, tu skręciliśmy nieco w lewo, by zaraz śmiało przeciąć asfaltową jezdnię i podejść wśród sosenek na grzbiet zalesionej piaszczystej wydmy. Na niej znów skręciliśmy w lewo, dochodząc za chwilę na skraj urwiska powstałego w wyniku wybierania kwarcowego piasku, co setkom mieszkańców przydawał się jako składnik wapiennej zaprawy w nieodległych czasach, gdy Sadowne stawało się „murowane”, a suporex czy silikatowe cegły wymagały odpowiedniego spoiwa. Był z nami pan Janek, którego rodziców własnością była wówczas Piaskowa Górka – miejsce gdzie zimami dziesiątki dzieciaków zjeżdżało „na czym się da” wprost na szosę albo na podwórka posesji przy Partyzantów.

A my wnet ruszyliśmy grzbietem górki ledwie widoczną wśród drzew ścieżką na zachód. Wśród sosenek z prawej prześwitywały w dole domostwa Gaju, a z prawej setki niestarych sosenek porastające słabej jakości glebę tworzyły „krzywy las”, bo ich pnie czy gałęzie często były w różne strony powyginane, jakby jakaś siłą nie pozwalała śmiało piąć się ku słońcu.

Po kilkuset metrach zeszliśmy z górki na ul. Partyzantów i dalej idąc na zachód rychło minęliśmy tablicę informującą, że weszliśmy do Ociętego. Z lewej mijaliśmy zadbane posesje, jakby przyklejone do wyższej ściany lasu porastającego morenową wydmę. Po kolejnym kilkusetmetrowym odcinku weszliśmy w ten las, w pierwszą odchodzącą w lewo gruntową drogę. Zaraz na rozwidleniu znów skręciliśmy w lewo i piaszczystym leśnym duktem poszliśmy ku „krzyżówkom”.

I tu, jak i w rowach przy jezdni na Partyzantów, humor związany z wolnym marszem wśród różnorodnej przyrody zakłócały nam puste szklane i plastikowe butelki, jakieś opakowania i śmieci, które właśnie teraz są bardziej widoczne zanim wiosenna zieleń nieco je skryje. A z lewej strony wijącej się leśnej drogi biegła parabola wzgórka porośniętego sosnami, z prawej krajobraz urozmaicały potężniejsze sosny, młodniki i bogate leśne poszycie porastające niższe tereny. Z pewnością trzeba tu wrócić, by sprawdzić jak odmiennie będzie tu, gdy wszystko się zazieleni, rozkwitnie, zapachnie świeżą wilgocią lub rozgrzaną przez słońce żywicą sosen.

Wprost z piasku weszliśmy na asfaltowe „krzyżówki” i ostrożnie podeszliśmy na wprost, by zaraz skręcić w lewo ku ul. Grunwaldzkiej. I tu znów dyskomfort, bo na poboczach śmieci, tym razem wyrzucone z pewnością przez „przyjezdnych”, gdyż nasi nie mają powodów, by w tych miejscach, na poboczu drogi parkować.

Idąc dalej któryś już raz zachwyciło nas z lewej położenie i wygląd przedwojennego drewnianego pensjonatu „na Górce”, a tuż za nim po prawej zaciekawienie wzbudziła zadbana kapliczka maryjna, a większe – sosna, do której jest przymocowana. Widać jak tuż nad kapliczką pień zżarły szkodniki i w końcu pionowy wierzchołek usechł, za to jeden z odchodzący w bok konarów wygiął się, „zawrócił” ku górze, rozrósł się i ruszył ku niebu.

My z Grunwaldzkiej ruszyliśmy w prawo-skos w Kuźnicę, wzdłuż ściany lasu z prawej. A z lewej za posesjami dostrzegliśmy ul. Leśną, którą zaledwie przed godzinką szliśmy i zauważyliśmy wyraźne obniżenie terenu przecięte ul. Grunwaldzką. Przed wojną było ono śródleśną polaną, na której handlowano końmi.

Minąwszy las z prawej jest wyraźne obniżenie terenu; to obszar zalewowy Bojewki, której spiętrzone wody napędzały przed wiekami kowalskie miechy, a może i młyńskie koła, po których pozostało tylko niewielkie wzniesienie przed mostkiem. Za mostkiem zaś doszliśmy do miejsca, gdzie ulica Kościuszki zmienia się w Słoneczną i skręciliśmy w lewo, w tą pierwszą. Stąd ledwie kilkaset metrów chodnikiem z kostki brukowej wprost do GOK-u. A tu, jak zwykle, coś na ciepło, ciepła kawa, herbata, coś słodkiego i wrażenie, że dziś to trochę za krótko, ale też niezwykle.

Dzisiejsza trasa to także proponowana przez nas ścieżka spacerowa po Sadownem o nr 4  (wkrótce znajdzie swoje miejsce w zakładce „tras pieszych Sadownego”). Jest nieco inna niż poprzednie, choć tak różnorodna jak Sadowne, gdzie i domy, pola i las, i piaski i woda, i ruchliwa szosa, ulice pełne ludzi i uliczki spokojne, kameralne, może wymagające zadbania…..

Zdjęcia w galerii Google>>>

Tekst: RW

Foto: Sławek Chyliński